Jak Miłosz Szpar zdobywał tytuł arcymistrza!


Tą relację zamieścił dwa dni temu 
Miłosz Szpar na swoim koncie na Facebooku. Uznaliśmy, że jest tak ciekawa, że zasługuje aby ją umieścić na naszym blogu. Rzadko się zdarza, aby utytułowani szachiści dzielili się tak szczerze i obszernie swoimi przemyśleniami. Dlatego nie zmieniamy ani słowa i nie skracamy relacji. Koniecznie przeczytajcie całość!

10 sierpnia 2023r.

LIPIEC 2023: Czyli Tam i z Powrotem

Hiszpański piach z sandałów otrzepany, górskie francuskie szlaki już hen za nami - to dobry moment, aby rozsiąść się wygodnie przy herbatce w fotelu i przeżyć ubiegły miesiąc oczami chłopaka z Baranówki!
Pasy zapięte? Uprzedzam, że momentami może być naprawdę grubo! (Lektura na 20min) 

No więc... jak to się wszystko zaczęło? 

Mimo że pierwszy turniej we Francji rozpoczynał się 1. lipca, moja podróż "Tam i z Powrotem" wystartowała już 29 czerwca o godzinie 14:10, gdzie żądny przygód oraz zemsty z indyjskim bagażem doświadczeń, wsiadłem do pociągu w mojej ukochanej rodzinnej miejscowości - Rzeszowie. Niespełna sześć godzin później na stacji w Legnicy czekała na mnie mini kompania złożona z IM'a Piotra Golucha oraz IM'a Łukasza Butkiewicza - których serdecznie z tego miejsca pozdrawiam. Pierwsze co przykuło moją uwagę, a jeszcze bardziej zdziwiło to fakt, iż "Goluszka" ubyło tak z połowę. Gratulacje Piotrze i oby tak dalej!

Po zaopatrzeniu w przydworcowej Biedronce (Ford wypchany kabanosami aż po brzegi) ruszamy do francuskiego Villard de Lans, na pierwszy z czterech pełno dystansowych turniejów, jakie przyjdzie rozegrać na przestrzeni zaledwie 30 dni!

Podróż mija bardzo spokojnie przy friendly banterze w kierunku kierowcy, który na strzała z Legnicy zrobił trasę aż pod samą granicę ze Szwajcarią. Szacun!

Dzień później około południa meldujemy się w miejscu docelowym - małej wiosce, która odizolowana jest od innych małych wiosek przez liczne wzgórza i pagórki. 

Pierwsze co rzuca się w oczy, to ludzie, od których bije taka sielankowa postawa. Liczne lokalne targi na które sprowadza się cała mieścina, czy rodzinne wyjścia do knajpy na winko - ten klimat bardzo pozytywnie nas nastawia od pierwszych chwili opuszczenia samochodu.

Od organizatora dowiadujemy się, iż następny tydzień naszego życia przyjdzie nam spędzić w schronisku turystycznym, bez dostępu do Internetu, co jeszcze bardziej nas zmotywowało do realizacji przedturniejowego postanowienia - licznych ekspansji w góry.

To też nie tak, że byliśmy odcięci od reszty świata - osobiście posiadałem całe 5GB roamingu zagranicznego, powiem jedno - przed tym wyjazdem myślałem że to dużo! 

Czasu na przygotowania do partii nie zostawialiśmy sobie zbyt długo, ponieważ najczęściej wychodziliśmy na szlak około godziny 7 rano (wyjątkiem był pierwszy dzień, gdy przed hotelem zatrzymał nas Mouzi - starszy Pan, który zatrzasnął drzwi i nie mógł wrócić do pokoju) a wracaliśmy przynajmniej po 12. 

Fajne było to, iż w pokoju mieliśmy sprawną kuchenkę, dzięki czemu mogliśmy się pobawić w kucharzy, jednak to zabierało nam w skali dnia dodatkową godzinkę na ewentualne przygotowania. 

Po górach, jak to po górach, mimo że nie jakoś bardzo wysoko, to ciało było zmęczone i po dołożeniu obiadku, 13-14 zazwyczaj przelatywała mi na drzemce. 

Runda zaczynała się o 15, dlatego najczęściej przygotowanie zamykało się w granicach 30 minut, bo na salę gry też trzeba było spokojnym spacerkiem dojść.

Na temat każdej z rund nie będę się rozpisywał, zanim podam swój wynik na tym turnieju, chciałem tylko dodać iż do najtrudniejszych rund należy zaliczyć pierwsze dwa starcia z najniżej notowanymi rywalami - nie wiem, jak to jest, ale jeżeli uda mi się przejść przeciwników, których na papierze powinienem ciężko obić, to później lecę już niczym Nocna Furia.

W turnieju posiadałem drugi numer startowy, gdzie wyprzedzał mnie tylko węgierski Arcymistrz - co sprawiało, że miałem realną chrapkę, aby powalczyć o zwycięstwo. 

Przyjrzyjmy się poszczególnym rundom:

1. NOERDINGER Leo (FRANCJA) - 1757 - jedna z cięższych partii tego turnieju, - ZWYCIĘSTWO

2. THILL-SOLENTE Gabriel (FRANCJA) - 1942 - jedyna partia, w której obiektywnie miałem sytuację podbramkową, - ZWYCIĘSTWO

3. GRYSHKO Vitalii (UKRAINA) - 2214 - obiektywnie niezła partia, ale momentami wydawało mi się, że jest bardzo źle - ostatecznie ZWYCIĘSTWO

4. DUDOGNON Thibault (FRANCJA) - 2279 - rywal wpadł w macki OBRONY FRANCUSKIEJ - ZWYCIĘSTWO

5. HORVATH Jozsef (WĘGRY) - 2432 - PIERWSZY NUMER STARTOWY - przeciwnik powiedział, że został "overplayed" - ZWYCIĘSTWO

6. JOIE Sebastien (FRANCJA) - 2379 - czułem, że coś za łatwo idzie, dlatego czarnymi poszła dość szybka wrzutka na którą rywal przystał - REMIS

7. PETRE nad TITUS (RUMUNIA) - 2313 - bardzo solidny przeciwnik, z którym dwukrotnie do tej pory remisowałem - tym razem Szparumen okazał się lepszy - ZWYCIĘSTWO

8. FILIP ANDERI (RUMUNIA) - 2310 - młody zawodnik, który trzeba przyznać nawet mnie cisnął, ale jak już doszedłem do głosu to on był stroną broniącą, skubany się wybronił - REMIS

9. FILIP LUCIAN-IOAN (RUMUNIA) -2345 - tata rywala z ubiegłej rundy, na pierwszych dwóch stołach pojedynek polsko rumuński, w którym ja zremisowałem a Goluch odgoluchował i przerąbał - REMIS

W skrócie: 
6 zwycięstw
3 remisy 
0 porażek
Turniej kończę z wynikiem 7,5/9 co sprawia iż kończę turniej na I miejscu! 

Radość byłaby jeszcze większa, gdyby Piotrek na szachownicy obok nie doprowadził praktycznie do samomata w kompletnie wygranej pozycji, gdzie wtedy prawdopodobnie mielibyśmy dwóch Polaków na podium - następnym razem Piotrze!

Chciałbym wstawić w tym miejscu zdjęcie z ceremonii zakończenia, lecz nie było nam dane na niej pozostać, ze względu na fakt, iż za kilka godzin rozpoczynał się kolejny turniej w górskim La Plagne, do którego mieliśmy 3 godziny, przez co od razu po zakończeniu swoich partii wyruszyliśmy w dalszą podróż. 

Do hotelu położonego niemalże na 2000 metrów n.p.m dojeżdżamy o godzinie 16:45 (I runda startowała o 17). Specjalnie się tym nie stresujemy, bo znamy francuskie realia - po przyjściu na salę gry totalny chaos - Sodoma i Gomora. Kojarzenia zmieniają się jeszcze 3 razy i w tym miejscu już można mówić śmiało o efekcie motyla "co by było gdybym zagrał jednak z kimś innym". W szachach ten efekt występuje mam wrażenie aż za często zaczynając od podjętej decyzji przy szachownicy, aż po ogólne wyniki w turnieju.

Troszkę zaspojleruje, ale z tego turnieju jestem zadowolony obiektywnie najmniej. Nie chodzi tutaj o grę, a bardziej o moje podejście sportowo-mentalne. Brak kuchenki przełożył się na to, iż nie mogliśmy nic gotować, dlatego moja dieta opierała się na chamskiej bagiecie i jeszcze bardziej chamskim chorizo oraz ewentualnym jabłku, co w ogólnym rozrachunku nie było najlepszą dietę. W drugiej połowie turnieju zastąpiłem ten towar dobrej jakości regionalną picką w dość jak na tamto miejsce rozsądnej cenie. Jedzenie bardzo mocno rzutuje na moje samopoczucie oraz dyspozycję, co wydaje mi się miało apogeum w siódmej rundzie do której dojdziemy. 

Staramy się chodzić jak najczęściej w góry, jednego dnia czułem strasznego lenia, ale gdy wyjrzałem za okno, stwierdziłem, że tak nie będzie i nawet samemu niemalże wbiegłem na jedną z gór - SAINT JACQUES z którego pięknie widać Mount Blanck.

Przejdźmy do szachów! Turniej w La Plagne był całkowitym przeciwieństwem turnieju w VIllard. Lista startowa nafaszerowana Arcymistrzami, gdzie pierwszy posiada ranking grubo 2600+ a ja na liście startowej niemalże nie mogę się znaleźć (25 starter). To z tyłu głowy szepcze mi do ucha, że to jest turniej gdzie warto powalczyć o normę Arcymistrzowską, ale staram się ten głos stłumić, póki nie przejdę pierwszych przeciwników. 

I runda w turnieju została wygrana ku mojemu zaskoczeniu bardzo gładko. Czarnym kolorem z 2100+ w 20. ruchów - mimo wszystko to się często nie zdarza. Natomiast problemy spotkały mnie w drugiej rundzie, o której poniżej:

1. GEMELLI Romain (Szwajcaria) - 2122 - ZWYCIĘSTWO

2. DUMITRACHE Dragos-Nicolae (Rumunia) - 2254 - przeszedłem przez przegraną pozycję - lecz udało się wybronić - REMIS 

3. LAHOCHE Dorian (Francja) - 2073 - bardzo średnie kojarzenie pod normę - rywal obniża średni ranking - partia z przygodami - ZWYCIĘSTWO

4. LAMARD Guillaume (Francja) - 2523 - miałem gościa rozłożonego na łopatki, ale pozwoliłem mu się wysmyknąć - REMIS

5. GANGULY Surya Shekhar (INDIE) - 2571 - były sekundant Mistrza Świata - Vishiego Ananda - przekonał się o sile Obrony Francuskiej w rękach chłopaka z Baranówki - ZWYCIĘSTWO!

6. ZANAN EVGENY (IZRAEL) - 2481 - cisnąłem oponenta, ale trzeba mu przyznać, że nieźle się bronił - REMIS

7. [!] PRANAV ANAND - (INDIE) 2510 - druga podwójna runda, na którą nie było czasu się przygotować, wpadam półświadomie rywalowi w przygotowanie, w którym moja pozycja jest dynamiczna, ale brak czasu na przygotowanie wariantów połączone z brakiem siły doprowadza do relatywnie prostej podstawki, która rujnuje moją pozycję. Była szansa na odwrócenie wyniku, ale nie mogłem w bardzo złożonej pozycji zebrać myśli i wgłębić się w szczegóły pozycji - PRZEGRANA!

8. PIOTR SABUK - (POLSKA) 2380 - partia bez historii - REMIS

9. REAL THIBAULT - (BELGIA) - 2284 - dzika partia, z której wychodzę górą - ZWYCIĘSTWO

W skrócie: 
- 4 zwycięstwa
- 4 remisy 
- 1 porażka 

Ostatecznie turniej kończę z wynikiem 6/9, co i tak gwarantuje mi kilkupunktowy zysk rankingowy. Czułem spory niedosyt, aczkolwiek w kilku partiach moja gra nie była optymalna, dlatego 6 na 9 jest w porządku wynikiem. Cieszy wygrana w ostatniej rundzie, która pozwoliła mi w dobrym humorze myśleć o hiszpańskich startach, które już za moment miały się rozpocząć!

Dzień po turnieju zjeżdżamy z gór, gdzie przychodzi mi rozstać się z chłopakami w szwajcarskiej Genewie, gdzie miałem zaplanowany bus firmy ALSA do hiszpańskiej Walencji z jednym przystankiem w stolicy Katalonii - Barcelonie.

W Genewie poznaje ciekawych ludzi z Sudanu Południowego Ameryki oraz Szwecji i po dwugodzinnym opóźnieniu żegnam się ze słoneczną Genewą i ruszamy do co ciekawe pochmurnej Hiszpanii. 

W busie mam okazję poznać historię życia Pani z Dominikany oraz młodego człowieka z Jamajki, którzy zakochali się w Szwajcarii. Od tej pierwszej dostaje prezent w postaci przeterminowanych ciastek na stacji 🙂 - turbo było mi miło xD

Do dumy Katalonii dojeżdżam w okolicach 8. rano dnia 16 lipca, gdzie na ulicach zabawa trwa w najlepsze, a turyści są tymi ludźmi, co potrafią "tydzień bez muzyki tańczyć". 

Jedynie z perspektywy busa, ale Barcelona nie robi na mnie większego wrażenia i już godzinę później ruszam do miejsca docelowego - Walencji! 

Około godziny 13 melduje się w Walencji, gdzie podróż mija bardzo miło w obstawie Hiszpanek, które o dziwo umiały w język angielski, co nie jest powszechne w Hiszpanii. (to jest powód, dla którego szukam w Rzeszowie szkoły językowej)

Z dworca autobusowego do hotelu mam około 4 kilometry więc nie był bym sobą, gdybym nie zrobił tego na piechotę w obstawie 20-kilogramowej walizki, która ledwo jedzie. (ta sama, którą miałem w Indiach)

Po drodze pod wyznaczony adres spotykam szachistę, od którego udaje mi się wywnioskować, iż obecnie w Walencji kończy się jeden turniej. Co ciekawe, spotykam tam mojego serdecznego kolegę, Daniela Sanz Wawera, który wygrał ostatnią partię i zaliczył bardzo solidny występ. Poznaję organizatora, którego miałem okazję spotkać rok wcześniej na grudniowym turnieju w Lorce, jaki ten świat mały! To sprawia, iż łapiemy dobry kontakt i mimo że pokoje są wydawane od godziny 16, dla zmęczonego pielgrzyma udało się ogarnąć temat szybciej! 

Odprowadzam Daniela po skończonym turnieju na metro, skąd rusza do Madrytu i wracam czekać na nową szachową ekipę. 

Około godziny 21 do drzwi dobija się Marcin Molenda, znany polski streamer, teoretyk szachowy, równy gość. Marcinie, mam nadzieję, że mój friendly banter nie będzie powodem, dla którego więcej razem nigdzie nie pojedziemy xD

Z nową ekipą witam się tego samego dnia na kolacji, nie ukrywam iż nie wiedziałem czego się spodziewać. Nigdy raczej nie uważałem się za osobę z internetu, pomimo iż parę ładnych godzin postreamowałem, czy ponagrywałem. 

Poznaje się z nowymi osobami, po czym przechodzę do tego w czym jestem najlepszy - masowej konsumpcji jedzenia na szwedzkim stole. Gdyby za to przyznawano tytuły, myślę, że poziom 2500 już dawno mam za sobą.

Nie będę się rozwodził nad poszczególnymi rundami w Walencji, bo myślę, że każdy kto doszedł do tego momentu (pozdro 600) wie, jak turniej się zakończył. Ja jako ciekawostkę chciałbym przytoczyć jedną sytuację, która mogła już przed rozpoczęciem zawodów przekreślić moje JAKIEKOLWIEK szanse na cokolwiek. 

Okazało się, że byłem skojarzony na przeciwniczkę z Indii, która nie dotarła tego dnia, ani żadnego kolejnego do Walencji, przez co teoretycznie powinienem dostać Walkowera. Dla tych co nie wiedzą, jeżeli w pierwszej rundzie dostałbym walkowera, to nie mógłbym spełnić wszystkich wymogów nałożonych przez FIDE na zrobienie normy Arcymistrzowskiej. Na szczęście rywal o podobnym rankingu do mojej rywalki (też z Indii) nie miał swojego przeciwnika, dlatego sędzia zdołał skojarzyć nas razem, co umożliwiło mi walkę o najwyższe cele. 

Tak przedstawia się dystans turnieju w Walencji: 

1. SOHAM DATAR (INDIE) - 2222 - ZWYCIĘSTWO, które mogło być gładkie, ale ze względu na brak skupienia, wypuszczam całą przewagę. Rywal postanawia się odpłacić, wykonując przegrywający ruch w dość prostej do zremisowania końcówce.

2. DUSHYANT SHARMA (INDIE) -  2332 - PEWNE ZWYCIĘSTWO w 1.SF3, zrodzenie się idei grania spokojnych szachów białymi.

3. OMELJA ARTEM (UKRAINA) - 2457 - PEŁNA ZWROTÓW AKCJI PARTIA z której ostatecznie wychodzę górą - ZWYCIĘSTWO

4. TOMAS SOSA (ARGENTYNA) 2551 - 1. startowy - SHAKY partia, która kończy się podziałem punktów - REMIS

5. SIDHANT MOHAPATRA (INDIE) - 2419 - szybki remis czarnym kolorem po dniu spędzonym na plaży - REMIS

6. CUENCA JIMENEZ JOSE FERNANDO (HISZPANIA) - 2544 - Arcymistrz, z którym przegrałem ostatnią partię - wyciągnięte wnioski doprowadziły do podziału punktów - REMIS

7. VIGNESH N R (INDIE) - 2495 - SZALONA PARTIA, która otworzyła mi drogę do walki o normę na finiszu - ZWYCIĘSTWO

8. DOMALCHUK JONASSON ALEKSANDR (ISLANDIA) - 2373 - pewna gra od początku do końca doprowadziła do kapitulacji przeciwnika, z którym przegrałem rok wcześniej, gdy jego ranking wynosił 2150 - ZWYCIĘSTWO

9. SCHOPPEN CASPER (HOLANDIA) - 2498 - szybki podział punktów sprawia, iż I NORMA ARCYMISTRZOWSKA stała się FAKTEM!

W skrócie: 
5 zwycięstw
4 remisy
0 porażek

Nie ukrywam, iż jest to dla mnie nielada wyróżnienie. Hmm, nawet nie wiem czy wyróżnienie to dobre określenie, bardziej traktuje to jako odpowiedź na fundamentalne pytanie. A to pytanie brzmi: Czy Miłosz Szpar zostanie Arcymistrzem? Po tym turnieju jestem święcie przekonany, że tak. 

Zaraz za tym pytaniem wyłania się kolejne, na które jeszcze odpowiedzi nie znam: W takim razie, kiedy Miłosz Szpar zostanie Arcymistrzem? - C.D.N.

Bardzo podobało mi się zarządzanie wolnym czasem na turnieju w Hiszpanii. Powiedziałbym, iż poświęcałem idealną ilość czasu na przygotowanie. Śmiem twierdzić, że za żadnym razem nie przekraczało to 60 minut, ale zawsze udało mi się ustalić plan na partie. Czasami był on prymitywny, czasami wysoce skomplikowany i mrożący krew w żyłach. Za to znacznie większą część wolnego czasu spędzałem na plaży. Ślad w mojej pamięci zostawiło wyjście z Radkiem Barskim, gdzie przed 8 rundą, w której mierzyłem się z młodym Islandczykiem, który mnie już kiedyś ograł, mogłem odłożyć sprawy szachowe na bok i pośmieszkować z Barim - Bari, trzeba się gdzieś wybrać - może do Indii? 😃

SUKCES osiągnięty na turnieju w Hiszpanii jest owocem pracy i pomocy wielu osób, którym dziękuję już teraz, ale postaram się to zrobić też pod koniec wpisu.

Tym razem było mi dane zostać na ceremonii zakończenia, na której zrobiliśmy niezłe show. Wykorzystałem ustawienie szachistów, którzy wyczytani przede mną ustawili się po stronie po której wychodziłem po odbiór nagrody. Tak się składa, że przede mną wyczytany był właśnie wspomniany Bari, przez co akcja wyjścia na scenę przypominała bardziej wyjście fightera do ringu, gdzie zbijałem piąteczki z zawodnikami, a z sali rozległy się gromkie brawa. Na samą myśl kiedy wracam wspomnieniem, banan pojawia się na twarzy. 

Po zakończeniu nadszedł czas na pożegnanie się z polską ekipą i wyruszenie w samotną podróż w kolejnym kierunku. Tym razem Panie i Panowie, zabieram Was do północnej Asturii, gdzie już kolejnego dnia miałem okazję stoczyć pierwszą partię w górskiej miejscowości Oviedo. Ale hola hola, nie tak szybko! Najpierw trzeba było się tam dostać, a to okazało się WCALE nie być takie proste jak wstępnie miało być. 

Po pożegnaniu polskiej ekipy i znalezieniu 10 EURO na ulicy (ESSA) udaje się na dworzec, skąd planowo pociąg powinien wyruszyć o godzinie 18 na stację Madryt Chamartin. Po przyjściu na godzinę przed odjazdem okazuje się, iż tłum ludzi czeka na swoje pociągi właśnie do Madrytu już od kilku godzin, ale z jakiegoś powodu nie pojechali - co się okazało? Jeden z tunelów przez które miał jechać pociąg został kompletnie zalany, co sprawiło iż pociągi zostały odwołane. Na domiar tego, ostatnia alternatywa w postaci busa odjechała mi niepostrzeżenie, gdyż zagadałem się z "Actriz madrileña con nombre de vasca" 

Zrozpaczony czekam na dworcu starając się ogarnąć inne opcje, nawet spotkałem rywala z turnieju w Walencji i pojawiła się myśl z ich strony o taxi do Madrytu. Sorki Vignesh, ale nie bez powodu jestem Polakiem, wolałbym iść z buta do tego Madrytu niż zapłacić za taxę aż strach pomyśleć ile. 

Około godziny 21:00 pojawiła się informacja, iż zostaniemy wywiezieni z Walencji busami, które nas zawiozą do miejscowości o godzinę drogi, co pozwoli wsiąść w pociąg, który nie przejeżdża przez zalany tunel. Ostatecznie udaje się dotrzeć do Madrytu o godzinie 2:20, gdzie mój bus do Oviedo odjechał 21:45 xD

Na szczęście na dworcu zaczepia ziomek z Kolumbii, (na początku się bałem, bo chłop miał bliznę jakby dostał maczetą wzdłuż czoła) ale ziomo pomógł mi sam z siebie ogarnąć UBERa na stację autobusową gdzie za 10 godzin miałem mieć busa do Oviedo.

O 3 postanowiłem pójść do motelu, który podesłali mi chłopaki z Polski i na moje szczęśćie stróż nie spał przez co miałem możliwość się umyć i położyć. 

Na stacji autobusowej spotykam znajomą twarz z turnieju w Walencji z kim wsiadam do autobusu i już od tego momentu wiem, że prawdopodobnie zdołam dotrzeć na turniej na czas. 

W Oviedo wysiadamy 16:15, gdzie już za pomocą taxy zdążamy na salę gry na 15 minut przed startem I rundy (gdzieś to już słyszałem, hmm...) 

Na sali gry spotykam mojego serdecznego znajomego Wiktora, którego poznałem rok wcześniej na turnieju w sąsiedniej miejscowości Gijon i to właśnie na jego zaproszenie mogliśmy przyjechać polską ekipą na ten fajny turniej! Dzięki!

Oprócz Wiktora na sali gry witam się ponownie z polską ekipą z Francji, która została zasilona o świeżo upieczonego IM'a Staszka Żyłkę, dla którego był to pierwszy raz w Hiszpanii. Farciarz lepiej trafić nie mógł!

I runda była mega dzika, zdecydowałem się na Obronę Sycylijską, czego mocno mogłem pożałować już w 6. ruchu, gdzie zagrałem niewinnie wyglądający ruch, który okazał się być niemalże przegrywającym błędem Xd. To pokazuje, że nie można w szachach stracić uwagi nawet na sekundę. Na szczęście ostatecznie wygrywam partię z zawodnikiem pokroju 1700, więc w dobrym humorze melduje się w hotelu.   

A nie był to taki zwykły hotel, bo okazało się że mieszkamy w świeżo wybudowanych akademikach. Każdy z nas miał jednoosobowy pokój, co nie jest tak często spotykane. 

Jedynym, dosłownie "grubym minusem" była stołówka, na której jedzenie było bardzo dobrej jakości, ale było wydawane przez smutne panie, które były przyzwyczajone do takich odkurzaczy co ja. Nie polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia. 

Było to do końca turnieju obiektem żartów, kiedy zajadaliśmy się pyszną "Paellą" (w Walencji tak mówią, w Asturii - Arroz con mariscos) w lokalnej restauracji Tierra Astur.

Jeśli chodzi o moje szachy, to nie było źle - serio. Jak na cztery turnieje, byłem pewien że będę wrakiem człowieka, a muszę przyznać że jakoś to wyglądało.

Tak prezentuje się dystans turnieju:

1. Villaverde Plazas, Adrian (Hiszpania) 1729 - z przygodami - ZWYCIĘSTWO

2. Christodoulaki, Antonia (Grecja) 2044 - stabilnie - ZWYCIĘSTWO

3. FM Rottenwohrer Suarez, Juan (Hiszpania) 2271 - rywal zagrał dobrze - REMIS

4. WGM Grabuzova, Tatiana (Hiszpania) - 2197 - długo się pani broniła, ale - ZWYCIĘSTWO

5. GM Campora, Daniel H. (Argentyna) - 2333 - wpadłem do końcówki, gdzie z weteranem szachowym zgodziliśmy się na podział punktów - REMIS

6. FM Lopez Varela, Pablo (Hiszpania) - 2300 - ziomek jest totalnym głąbem bez klasy, już nie będę przytaczał dlaczego, ale uwierzcie mi na słowo - proszę. - niestety z bólem serca REMIS

7. FM Van Dael, Siem (Holandia) 2290 - relatywnie szybki remis - spoko ziomeczek

8. FM Alvarez Fernandez, Enrique (Hiszpania) - 2244 - Wielokrotny Mistrz Regionu Asturii - pewne zwycięstwo białym kolorem po 1.E4.

9. IM Suarez Uriel, Adrian (Hiszpania) - 2353 - finisz z rywalem, z którym rok wcześniej przegrałem czarnym kolorem w ostatniej partii. Tym razem wnioski wyciągnięte - ZWYCIĘSTWO!

W skrócie: 
5 zwycięstw
4 remisy
0 porażek 

Ostatecznie kończę na piątym miejscu, gdzie dzielę miejsca 2-7 (Staszek zajął drugie miejsce przy tej samej ilości punktów - GRATULACJE!) co jest dobrym wynikiem. Symboliczne +3,5 oczka sprawiają, iż na wrzesień wniosę ranking w okolicach 2476, co jest na ten moment zdecydowanie najwyższym rankingiem w mojej karierze.

Po drodze do ukochanej miejscowości meldujemy się na jedną noc w stolicy kraju Basków - Bilbao, gdzie spędzamy czas śmiejąc się i żartując, po czym 31 lipca o godzinie 23:45 lądujemy w na warszawskim Okęciu cali i zdrowi. 

Na Baranówkę docieram o godzinie 5 rano dnia 1 sierpnia 2023 roku.

Tak właśnie kończy się moja mini podróż: "Tam i z Powrotem" 

Trzy dni później spotykam się z ludźmi na weselu u Dawida Czerwa, dzięki za zaproszenie! 

Niestety tańczyć nie mogłem z powodu rozciętego kciuka u stopy, co w połączeniu z butami do garnituru nie tworzyło najprzyjemniejszego zestawienia 😕

Nie mniej, bawiłem się przednio, a jeszcze lepiej się najadłem. xD

PODSUMOWANIE: 

W przeciągu 30 dni w lipcu rozegrałem 36 partii klasycznych:
- 20 zwycięstw,
- 15 remisów, 
- 1 porażka, 

Po dodaniu rankingów wszystkich zawodników i podzieleniu ich przez liczbę partii, na kalkulatorze pojawił się wynik: 2300,58333333 - co oznacza, że w ciągu tych 30 dni średni ranking mojego przeciwnika wyniósł równe 2300

PERFORMANCE poszczególnych turniejów:

- Villard de Lans - 2535 - bez zawyżania 1 gracza do 2050

- La Plagne - 2478

- Valencia - 2652

- Oviedo - 2419 - bez zawyżania 1 gracza do 2050

Co daje nam średni ranking performance w wysokości 2521. Super, ale stać mnie na więcej! 😃

RANKING: 

Na lipiec wnosiłem na scenę ranking 2428, po sierpniowej zmianie mój ranking wynosi 2473, gdzie jeszcze nie został podliczony ostatni turniej, na którym zyskałem 3,5 oczka, 

co daje łącznie wynik +/- 48 oczek do przodu. Bardzo ten fakt cieszy, tym bardziej iż chciałbym przypomnieć, że niecały miesiąc wcześniej straciłem 20 oczek po mojej podróży do Indii. 

Ewidentnie był to obóz przygotowawczy, dzięki któremu mogłem wskoczyć na wyższy bieg 🙂

PRZYSZŁOŚĆ: 

Moja najbliższa przyszłość rysuje się w monotonnych barwach. Tych, których nie lubią ekrany zarówno telewizji, jak i komputera. Sierpień mam nadzieję solidnie przepracować nad swoimi szachami, te dwa miesiące pokazały moje słabe strony, które postaram się załatać. Dodatkowo chcę dbać o swoją sprawność fizyczną, z czym ostatnio dość mocno walczę. Brakuje mi w tej Polsce tego hiszpańskiego słońca, co było takim naturalnym olejem napędowym do codziennej aktywności. 

Jeśli chodzi o szachowe cele, ciężko powiedzieć. Nie chcę celować w tytuł Arcymistrza jako największy cel. Tak jak to powiedział Arcymistrz Mateusz Bartel; parafrazując jego słowa - obierz za cel lepiej grać w szachy. 

Jeżeli już nabędziesz Arcymistrzowskich umiejętności, będzie to kwestią czasu aż ten tytuł się pojawi. 

PODZIĘKOWANIA: 

Z tego miejsca chciałbym wyróżnić kilka osób, którym zawdzięczam możliwość zagrania we wspomnianych wyżej turniejach w takim a nie innym stanie mentalnym/fizycznym/wszelakim. 

- PANU o inicjałach MS, z którym wspólnie tworzymy "projekt MS" - za odciążenie w sprawach materialnych, dzięki czemu mogłem skupić się na jak najlepszej grze w szachy.

- Michałowi Luchowi, za pomoc w ogarnięciu zaproszenia na turniej do Vilard de Lans,

- Piotrowi Sabukowi, za pomoc w ogarnięciu zaproszenia na turniej do La Plagne,

- Bartoszowi Rudeckiemu, za pomoc w ogarnięciu zaproszenia na turniej do Valencii,

- Wiktorowi z Oviedo, za zaproszenie na turniej w Oviedo,

- Mamie za to że zawsze była pod telefonem,

- Bratu Szymonowi za pozytywne nakręcenie przed turniejem i wiarę we mnie większą niż moja w siebie samego.

- Całej społeczności klubu bokserskiego Wisłok Rzeszów - to dzięki Wam mogę stawać się lepszą wersją siebie, nie tylko na szachowym kierunku. 

Ponadto dziękuję każdej osobie, z którą przyszło mi spędzić czas w trakcie tego wyjazdu. Nie chcę wymieniać osobiście, bo boje się iż kogoś pominę. Wy wszyscy jesteście częścią podróży!

Jeszcze za wcześnie na dziękowanie osobom, które umożliwiły mi w ogóle dojście do tego etapu w szachach. Te podziękowania zostawię sobie dopiero na moment, gdy odbiorę certyfikat zdobycia tytułu Arcymistrza!

Jestem ciekaw, czy komuś udało się dotrzeć do końca. Mi zajęło ponad dwie godziny przelanie całego miesiąca do notatnika. A co gorsza - obawiam się, że jeszcze tak naprawdę się nie rozkręciłem!

Do zobaczenia Szachowa Polsko!

Komentarze

  1. Pozdro!
    Bardzo mnie ciekawi co odwalał hiszpański błazen. Jak ktoś będzie wiedział o co chodzi to czekam na info.
    MatiBar jak zwykle z sensem :) a sam Szparu wydaje się bardzo pozytywną osobą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze wpisy miesiąca

Władimir Kramnik zawieszony na Chess.com - bo warto starzeć się z godnością

Nie żyje Ryszard Paciejewski - szachista, sędzia i działacz szachowy z Elbląga

Katastrofalny błąd Dinga w 11 partia meczu o Mistrzostwo Świata w szachach

Polacy dochowali tajemnicy - artykuł o polskich szachistach którzy pomogli zdobyć tytuł Mistrza Świata w szachach

Alina Kaszlińska wygrała Mistrzostwa Polski Kobiet w szachach szybkich we Wrocławiu